wtorek, 12 kwietnia 2011

Prezęt od Prezydęta


Prezydent Białegostoku, ku uciesze gawiedzi i pożytecznych idiotów, ogłosił, że wyda trzydzieści cztery miliony oraz pięćset tysięcy złotych "na kulturę".


Wyda! Wyda, w podobny sposób, jak inny prezydent wydał na budowę Muzeum Powstania Warszawskiego.
Salomon Guggenheim wydał, tworząc swoją instytucję. Nasi demiurgowie co najwyżej decydują o wydaniu zabranych nam przemocą środków.


Więc Pan Prezydent zamierza wziąć od każdego mieszkańca, od noworodka i starca, od ucznia i robotnika, od kobiety i mężczyzny STO SIEDEMNAŚCIE ZŁOTYCH. Po potrąceniu kosztów operacyjnych (urzędnik musi za skomplikowany proces rozdawnictwa pobrać wynagrodzenie) odda je wybranym proletariuszom przemysłu sztuki.
Zabierze każdemu w postaci:
- podatków lokalnych (opłaty, koncesje, pozwolenia oraz podatek od nieruchomości)
- zadłużenia miasta w prywatnych bankach (ojej to długi trzeba będzie kiedyś spłacić?)
- podatków centralnych (część z nich, uszczuplona oczywiście o koszta urzędnicze, wraca do miasta)
Odda w ręce niewielkiej grupy kulturalnych urzędników kultury zatrudnionych kulturalnie w miejskich instytucjach kultury.
Dodatkowo zrealizuje się pewnie jeszcze kilka, wyłonionych oczywiście w drodze konkursu, "niezależnych" inicjatyw. Może jeszcze jeden film promocyjny (160.000 złotych, 55 groszy od mieszkańca), jeszcze jeden sodomicki festival (16.000 złotych, 5 groszy od mieszkańca), może kolejny pomnik marksizmu-leninizmu (70.863 złotych, 24 grosze od mieszkańca)?

Sami wiemy lepiej.

Czyżbyśmy sami nie wiedzieli, co chcemy kupować? Ja z dziećmi i żoną wrzucimy do kapelusika siedemset dwa złote. Może wolałbym kupić kilka książek, bajeczek i filmów, niż dawać na urzędników kultury oraz badziewie (mam prawo do skrajnie subiektywnych ocen) wypichcone przez lokalnych artystów?

Lud pragnie kultury?

Naprawdę pragnie? Możemy to w prosty i populistyczny (co powinno się politykom spodobać) sposób sprawdzić: zaprzestać dotowania instytucji kultury, dając jednocześnie imienny bon na sto złotych każdemu mieszkańcowi, do zrealizowania w owych instytucjach.
Bon możnaby spieniężyć w kasie miasta na kwotę pięćdziesięciu złotych.
Ciekawe, czy ktokolwiek (nie wyłączając urzędników i obywateli kultury) nie weźmie forsy?

Kasa, kasa, kasa...

Przestanę gadać w kółko o pieniądzach. Przestanę, w momencie, gdy samorządy będą je pozyskiwać jedynie z podatków lokalnych, bez dotacji rządowych (wszystko się rozmywa) i nadmiernego zadłużania (w naprawdę uzasadnionych przypadkach niezbędnych inwestycji wyłącznie infrastrukturalnych).
Nie da się? W USA do połowy lat trzydziestych ubiegłego wieku rząd federalny pobierał w sumie około 3% (i nie wtrącał się w sprawy prywatne), lokalne samorządy lokalnie 7-10% (głównie na szkoły i infrastrukturę). Ludzie widzieli na co idą ich pieniądze, czy kradną w granicach rozsądku. Rady miast się utrzymywały, lub nie.

My wolimy pływać w mętnej wodzie, oddając 50%. Żeby mogli w świetle fleszy rozdawać, marnować lub po prostu bez umiaru kraść.

Wolność albo śmierć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz