Ostatnie dzieło Agnieszki Holland to sto pięćdziesiąt sześć minut całkowicie przewidywalnego, przygnębiającego kina.
Warsztatowo i formalnie film jest świetny. Znużenie i zmęczenie, jakie pojawia się u widza, jest malutką namiastką przerażających czternastu miesięcy spędzonych w strachu pod ziemią, w towarzystwie szczurów i strumieni ścieków.
Tylko dlaczego scenariusz jest tak "wzorcowy", a główna postać całkowicie niewiarygodna? Po co skróty myślowe, rodem z telewizyjnych seriali "coby tępy widz zrozumiał i nie miał żadnych wątpliwości jak brzmi obowiązująca teza"?