czwartek, 14 kwietnia 2011

Po pierwsze: szkodzić.


Największą ceną raka przerośniętej biurokracji nie są koszta jej utrzymania.


Pensje, limuzyny, bankiety w luksusowych hotelach, okazałe siedziby, idiotyczne wydatki to drobiazg. Widoczny, kłujący w oczy, ale tylko drobiazg. Nawet 500.000 ludzi nie jest w stanie przeżreć tak dużo, żebyśmy sobie nie mogli na to pozwolić. Jest nas w końcu prawie 70 razy więcej. Na dorosłego obywatela przypada zaledwie 0.016 urzędnika. Bez problemu ich utrzymamy. Jakiś procent ludzi w społeczeństwie jest trwale nieproduktywny. Można powiedzieć: w imię społecznej solidarności, niech sobie siedzą na stołkach na nasz koszt. Niech wydają okólniki, wnioski, zarządzenia i dyrektywy. Niech je sprawdzają. Niech piszą sprawozdania. Byle tylko dotyczyły ich SAMYCH. My sobie wybierzemy władzę samorządową, która wynajmie w drodze przetargu sprawną grupę profesjonalistów do niezbędnej administracji sprawami lokalnymi. Zapłacimy za to lokalnie. Oddamy 3% swoich dochodów rządowi centralnemu, żeby zorganizować sądownictwo, policję i wojsko. Zakażemy ustawodawcy ingerencji w gospodarkę. Całą resztę każdy zorganizuje sobie sam, czasami łącząc dobrowolnie w grupy samopomocowe. Staniemy się jedną ze światowych potęg gospodarczych, wojskowych i kulturalnych. Utopia? To już się kiedyś zdarzyło. Działało ponad dwieście lat.

Jaśnie Panie, daj żyć.

Niestety urzędnikowi nie wystarczy stołek, pensja, i nicnierobienie. On musi mieć jeszcze władzę. Urzędnicza szlachta ma do tego swych poddanych podwładnych z zamkniętej rodzinno-partyjnej kasty (wymienialnej zgodnie z kalendarzem wyborczym). Poddani podwładni mają obywateli. Nic to, że im płacimy. To my jesteśmy najniższymi w hierarchii niewolnikami. To my musimy pytać o zgodę za każdym razem, gdy chcemy cokolwiek zrobić. Musimy się rejestrować, meldować, sprawozdawać, pytać o opinię. Musimy zdobywać koncesje. Jesteśmy kontrolowani, rozliczani, oceniani. Więcej, co chwilę spotykamy nowe przeszkody, zakazy, błędne interpretacje, fałszywe wytyczne. Musimy śledzić zmieniające się jak w kalejdoskopie coraz głupsze ustawodawstwo. Nie mamy czasu na rozwój. Koszta naszego działania rosną w sposób wielokrotnie wyższy od ceny utrzymania samej administracji, a ma ona przy tym niepohamowany apetyt na zwiększanie swoich kompetencji i narzucanie nowych ograniczeń.
Ktoś już kiedyś powiedział: instytucja prywatna tym się różni od państwowej, że gdy pierwsza nie działa - bankrutuje, druga natomiast zwiększa budżet i zakres uprawnień.

Jest to cena, na którą nas nie stać. Azja i Ameryka Południowa pędzą do przodu, my w samozadowoleniu stoimy w miejscu, licząc na cudowną przemianę człowieka w anioła, która spowoduje, że będziemy sobie powolutku krzesać ogień w naszych jaskiniach, gdy oni będą opanowywać kosmos, zostawiając nas w spokoju.

Wolność albo śmierć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz