wtorek, 14 kwietnia 2015

Jedno okienko

Uproszczenie procedur ślubów "konkordatowych" to kolejny humbug Bękarta Szechterowego Stołu.


Zapowiadane zmiany sugerowały powrót do normalności: państwo miało powoli wycofywać swe cuchnące, czerwone łapy z dziedziny, która powinna być domeną religii, związków wyznaniowych, czy też dobrowolnych umów cywilno-prawnych.


Czy tak się stało? Oczywiście: NIE. Nienasycony w swej pazerności urzędas nie mógł wypuścić z robaczych odnóży ani kawałeczka władzy nad umęczonym pańszczyźnianym niewolnikiem. Stara procedura wymagała wizyty zainteresowanych osób wraz ze świadkami w urzędzie stanu cywilnego, opłaty skarbowej oraz podpisania, w obecności kierownika urzędu, odpowiednich dokumentów. Procedura kościelna przebiegała osobno.

"Po nowemu" jest prościej? Skąd! Nadal trzeba umawiać się, czekać, podpisywać dokumenty u kierownika urzędu, wnosić opłatę. Oraz DODATKOWO pobrać dokumenty dla kleszego, które DODATKOWO kleszy musi na dwóch łapkach zanieść Lewiatanowi. Procedura kościelna bez zmian.

Morzna? Morzna. By żyło się lepiej.

Obywatel ma jedną procedurę więcej. Kleszy takoż.
Wolność albo śmierć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz